wtorek, stycznia 22

Volsus&Abbie

***

Musieliśmy uciekać z Volsusem, z tamtego miejsca. Nie śpieszyliśmy się, po prostu byliśmy ostrożni i kroczyliśmy przed siebie. 
- Volsusie, tak się zastanawiam. Nie lepiej stawić czoła wrogowi? Ciągle musimy uciekać, jestem tym już zmęczona.
Nieśmiało wydukałam to z siebie. Nie wiedziałam jak na to zareaguje. Ale myślałam o tym trochę czasu. Volsus gwałtownie stanął, wtedy ja też. 
- Pluton, jeśli w ogóle to on jest niebezpieczny. Nie damy rady go pokonać. Jest zbyt silny.
Odwrócił głowę w moją stronę i spojrzał się na mnie. Nie zauważyłam w jego oczach nawet cienia radości. Czymś się martwi. Odpowiedziałam mu:
- Razem z Jaydenem sobie poradziliśmy. 
- Był wtedy sam?
- Tak.
Wtedy w myślach sama sobie odpowiedziałam. Na pewno teraz nie jest sam. Volsus spojrzał przed siebie i ruszył dalej. Zmęczona i zmartwiona losami Jaydena złapałam Volsusa za ramię i powiedziałam do niego:
- Nie dam rady dalej iść. I tak musimy porozmawiać. Odpocznijmy. 
Volsus patrząc przed siebie rozmyślał. Sama nie wiem czy w ogóle wtedy mnie słuchał. Dodałam:
- Prosze.
Rozejrzał się i smutnym wzrokiem spojrzał na mnie i powiedział:
- Dobrze. Tam zauważyłem jaskinię. 
Wskazał ręką.
- Schowamy się i odpoczniemy. Pora przygotować jakiś posiłek. 
Odetchnęłam z ulgą. Trochę wrócił mi humor i aby rozluźnić atmosferę dodałam:
- Już myślałam, że wy nic nie jecie. 
Volsus nareszcie się uśmiechnął.

Rozpaliliśmy ognisko. Zaczęło robić się ciemno.  Volsus poszedł po coś na kolację. Ja natomiast ułożyłam się wygodnie w jaskini i czekając na swojego towarzysza rozmyślałam. Nadal nie wiedziałam czy wybrać Niebiosa czy znów Ziemię. Tutaj zrobiło się niebezpiecznie. Dziadka nie widziałam już od trzech czy czterech dni. Rodzice na Ziemi pewnie się niecierpliwią i martwią o mnie. W Niebiosach coraz więcej osób chce mnie zabić ale tutaj jest Volsus.. i Jayden. Mam wrażenie, że łączy mnie jakaś więź z Volsusem. Czasem dostrzegam w nim cechy podobne do moich. Lubie go i to bardzo. Po chwili usnęłam ale obudziły mnie kroki. Gwałtownie wstałam i wyczekiwałam aż z mroku ujrzę Volsusa. Po dłuższej chwili wyszłam na zewnątrz i nie ujrzałam nikogo. Wystraszyłam się. Szybko weszłam ponownie do jaskini i ogrzałam się przy ognisku. Wtedy pomyślałam o dziadku. O tym, że szuka mnie i nie ma żadnych wieści o mnie. I do tego rozpętała się wojna.. 
- Jestem!
Odezwał się Volsus. Przyniósł do jaskini jakiegoś zwierzaka i owoce. 
- Zobacz co mam. Przysmaki Niebieskich. 
Uśmiechnął się. Skulona siedziałam przy ognisku patrząc w płomienie.
- Boję się. O dziadka i resztę.. O Jaydena i twoich kolegów. 
Volsus położył jedzenie na ziemi. Podszedł do mnie. Ukucnął i mnie przytulił.
- Abbie ja też. Ciągle się o nich martwię i oni o nas pewnie też. 
Od razu poczułam się lepiej. Położyłam głowę na jego ramieniu.
- A jeżeli nie żyją? I to przeze mnie. Nie będę mogła żyć z tą świadomością.
Volsus przytulił mnie jeszcze bardziej.
- Czuję, że są wśród nas. 
Siedzieliśmy tak przez dłuższą chwilę. Podniosłam głowę, spojrzałam się na niego. On uczynił to samo. Uśmiechnęłam się  a on powiedzał do mnie:
- Zjedzmy coś.
Myślałam, że jest bardziej romantyczny. Wstał i zaczął przygotowywać posiłek. Ja natomiast nadal siedziałam przy ognisku rozmyślając o losach przyjaciół i krewnych.

***

środa, lipca 25

Przyjaciele to wielki skarb.

***

Szłam, prawie biegłam za chłopakami. Ciągle byłam poganiana 'Abbie szybciej', 'księżniczko szybciej'. Ten drugi zwrot trochę mnie irytował. Zresztą powinno się tak do mnie zwracać, lecz ja nie chcę. Dziadek powtarzał mi, że to normalne i powinnam się przyzwyczaić. cóż..
Doszliśmy do pięknego jeziora w środku lasu. Czyżby to nie to jezioro o którym tyle słyszałam od dziadka? Porośnięte żółtymi liliami, pełne syren i głośnego ich śpiewu. Zgadzało się co do niebieskiego bzu, czerwonych tulipanów i zielblu, tak zwanego bzu z białą korą. Gdy się zatrzymaliśmy, Jaydena ułożyli obok drzewa, ja zbliżyłam się do jeziora wpatrzona w jego piękno. Nagle Volsus momentalnie do mnie podbiegł i złapał za przedramię:
- Stój! nie dotykaj, nie wchodź.. tylko patrz.
Nic nie rozumiem. Odwróciłam się w jego stronę. Staliśmy bardzo blisko siebie.. zdenerwowanym tonem powiedziałam:
- Nie wiem gdzie jesteśmy, kim jesteście, co tu robimy, co się dzieje! 
westchnęłam:
- I jeszcze nie mogę się odprężyć.
Spojrzałam mu w oczy a on w moje. Miał w nich taki przyjazny wyraz, aż uśmiech pojawiał się na twarzy. Staliśmy tak kilkanaście sekund aż w końcu się odezwałam:
- Bardzo przepraszam. Jestem zdenerwowana.. i zmęczona.
Odwróciłam wzrok. W końcu się odezwał:
- Rozumiem Cię. Po prostu chcę Cię chronić. To jezioro jest niebezpieczne dla wszystkich. Żyją tu.. znaczy żyły syreny, które zaczarowały to jezioro. Swoim pięknem zwabiają ludzi, mężczyzn. Zależnie od dnia, daty, ich humoru albo pożerają kto tylko do niego wejdzie lub zmieniają w syrenę. Dlatego możesz tylko je podziwiać.
Uśmiechnął się. Miał czarujący uśmiech. Był boski! 
- Teraz to już pewnie bez znaczenia! 
Wykrzyczał Marks, który stał kilka metrów od nas odwrócony tyłem szukając jakieś rzeczy. Volsus spojrzał się w jego kierunku, później ponownie na mnie i dodał:
- No tak, ma rację.
Nurtowało mnie to pytanie:
- Nie żyją? Co się stało?
- Zapewne król, znaczy twój dziadek.
Uśmiechnął się. Ja też, po prostu działa na mnie uspokajająco, czuję się wyluzowana.. jest  świetny. Mówił dalej:
- Opowiadał ci o jeziorze, ale nigdy Ci go nie pokazał.
- mhm to rozumiem. Jest niebezpieczne.
Przewróciłam oczami, uśmiechnęłam się i spojrzałam się na niego. On natomiast się zaśmiał:
- No tak, no to przejdźmy dalej. Popadłaś w sen, z wymęczenia, nie wiem  na jakieś dwa dni. Przez ten czas zdołaliśmy się dowiedzieć, że Manteusz rozpoczął poszukiwania Ciebie. Nie dotarł jednak do lasu ponieważ Niebiosa zaatakował Diremor. Wykorzystał fakt, że Ciebie nie ma, Menteusz tak cię kocha, że zdoła oddać życie za Ciebie. Teraz Niebiosa i my..
Spojrzał się na Marksa. Nie przerywałam mu:
Niebiescy, Menteusz i zwłaszcza ty jesteśmy w wielkim niebezpieczeństwie. Armia Mormendów tropi nas, szuka, rzuca zaklęcia aby nas znaleźć, a zwłaszcza Ciebie. Margaret widziała, że Pluton chce się zemścić i cię poszukuje. Syreny natomiast uwięziła Pira. Nie wiem dlaczego. To wszystko co mogę ci powiedzieć.
Zamarłam. Stałam jak wryta, a w oczach miałam łzy wyobrażając sobie mojego dziadka.. rodziców podczas tej zaklętej walki. Znów Volsus się odezwał:
- Dobrze, że nie ma Margaret. Gdy tylko widzi łzy od razu się rozkleja i później spada nieoczekiwany deszcz.
Uśmiechnął się. Jayden patrzył w naszą stronę i odezwał się do nas:
- Abbie, musisz być w stanie zatrzymać łzy, wykryją nas, rozumiesz?
W tej chwili Volsus spojrzał na Jaydena i później na mnie:
- Należysz do niebieskich, masz w sobie niebieską krew? 
- Dowiedziałam się o tym podczas starcia z Plutonem.
- Walczyłaś z nim? Jaką masz moc?
Jayden odzywa się:
- Jeszcze w pełni jej nie odkryliśmy.
- Jak to?
Zapytałam bez namysłu, przecież wystarczy czegoś bardzo pragnąć.
Jayden uzasadnił:
- Ma moc volens
Spojrzał się na mnie i wytłumaczył to:
- Wystarczy chcieć. 
I się uśmiechnął. Volsus patrzył na mnie jak bym była jakąś Wenus z Milo. A przecież nie byłam. Jego wielkie zielone oczy spojrzały w prawą stronę, jakby coś usłyszał, to była Margaret. Biegła i zmęczona drogą spytała:
- Volsus, Marks znaleźliście? 
Marks krzyknął:
- Jest! 
Uradowany odwrócił się w naszą stronę i gdy zobaczył Margaret bardzo się zdziwił po czym dodał:
- O Margaret. Co ty tu robisz?
- Nie mamy czasu na rozmowę, przenieś nas szybko. Ja biorę Jaydena, Marks zaopiekuj się skrzynią a ty Volsus zabierz Abbie.
Nic nie rozumiałam. Wiedziałam, że Margaret mi nie odpowie więc spytałam Volsusa:
- Gdzie zabrać?
Marks przyniósł skrzynię. Była wielka i oklejona niebieskimi klejnotami. Trochę pereł, bursztynu i diamentów. Oczywiście niebieskich. Margaret złapała za rękę Jaydena i coś wyszeptała mu do ucha. Wstał i razem skoczyli do skrzyni szybko znikając. Następnie Volsus złapał mnie za rękę i powiedział:
- Musisz zrobić to samo. Wiem za pierwszym razem zawsze jest strach, musisz to zrobić aby przeżyć.
Jego dłoń była bardzo delikatna. Zrobiłam tak jak mi powiedział. Podeszliśmy do skrzyni i na trzy, cztery skoczyliśmy do niej.

***

Ocknęłam się i nie zauważyłam wokół mnie nikogo. Wstałam i wtedy aż się przestraszyłam. Volsus leżał jakieś cztery metry obok mnie nieprzytomny. Podbiegłam do niego, ukucnęłam i już chciałam go budzić gdy sam otworzył oczy. Uśmiechnął się, podniósł i razem wstaliśmy bez słowa. Rozejrzał się po okolicy i jakby trochę zdenerwowany powiedział mi:
- Nie jest dobrze. Mieliśmy przenieść się do Niebieskiej krainy na zboczach Gór Nadziei. 
- Dlaczego znaleźliśmy się tutaj?
- Ponieważ ktoś musiał zobaczyć naszą teleportację i rzucił zaklęcie in oppositum.
Chciał mi je wytłumaczyć lecz je dobrze znałam. 
- W innym kierunku..
- Tak. Żeby tylko Marksowi nic się nie stało. Musimy się gdzieś schronić i to szybko. Pewnie Pluton znajduje się niedaleko nas.
Nagle zaczęło mi się robić słabo, traciłam oddech. Gdy tylko Volsus to zauważył szybko objął mnie i wyszeptał:
- To Pluton, jest nie daleko. Rzucił kolejne zaklęcie, to pewnie on nas tu przysłał. Musimy uciekać. 
Po chwili dodał:
- ad hoc tempore in incantatores hostium relinquit corpus.
Poczułam wolność w mojej duszy, znów mogłam spokojnie oddychać.Odsunął się ode mnie i powiedział spokojnym tonem  z uśmiechem na twarzy:
- To moja moc. sed anima. Czyli leczenie dusz. Jej mogę używać w każdej sytuacji, taką zaletę posiadają mężczyźni.

***

sobota, maja 26

Niebieska pomoc.

***

Obudziłam się w nieznanym miejscu. Wstałam gwałtownie i rozejrzałam się po okolicy. Było strasznie ciemno, czułam lęk. Coraz większy, ponieważ nigdzie nie widziałam Jaydena. Zauważyłam drzwi podeszłam do nich nacisnęłam na klamkę i otworzyłam powoli. Promienie słońca całkowicie oślepiły mnie. Zrobiłam krok w przód zasłaniając promienie ręką i po woli opuszczałam ją. Zapadła cisza. Przede mną stało dwóch chłopaków niewiele starszych ode mnie i jedna dziewczyna, która zajmowała się Jaydenem. Obok niego leżało pełno zakrwawionego materiału. Wiedziałam, że to wszystko przeze mnie, przez mój brak doświadczenia. Spojrzałam na nieznajomych i spytałam:
- Stało mu się coś poważnego?
Aż łza spłynęła mi po policzku. Patrzałam na Jaydena taka zła na siebie i zarazem zmartwiona jego stanem, że miałam chęć się zabić. Spojrzałam na tych nieznajomych chłopaków jeden z nich odwrócił się w moją stronę. Miał granitowe włosy i wielkie zielone oczy. Jego rysy były bardzo łagodne a jego pozytywne spojrzenie i uśmiech aż rozgrzewał od środka. Był wysoki i wysportowany. Strój odbiegał od stroju niebioszczan.. dziwne. Po kilku sekundach odpowiedział:
- Radzę Ci nie płakać. 
Uśmiechnął się ponownie, spojrzał mi w oczy i powiedział:
- Po jego obrażeniach wynika, że mieliście starcie z kimś dosyć doświadczonym i mocnym.
- Pluton. Tak mi się przedstawił.
Drugi chłopak aż zwrócił na mnie uwagę. Obejrzał się w moją stronę i powiedział:
- Poluje na niejaką Abbie. Ziemska dziewczyna, wnuczka króla. Pewnie uważa się za nie wiadomo kogo. Pewnie niedługo będzie już po niej. Prawda Volsusie?
Powiedział to z obojętnością, nie miał świadomości, ze jestem nią ja. Ludzi powinno się najpierw poznać, a później ich oceniać. Zarozumiały kretyn. Był wysoki, wyższy niż ten pierwszy chłopak czyli Volsus, jak dowiedziałam się z ich rozmowy. Miał srebrzysto szare włosy i umięśnione ciało. Był podobny do tej dziewczyny. Oboje mieli takie same rysy twarzy i szare oczy. Ich włosy były takie długie, że aż promieniały w blasku słońca. Pierwszy chłopak wzruszył ramionami i odpowiedział mu:
- Marks, lepiej skup się na swoim zadaniu. A tej dziewczyny nawet nie znasz.
- Jak myślisz, wnuczka króla ma wielkie luksusy w pałacu i każdego na kiwnięcie palca.
Przewrócił oczami. Volsus spojrzał na mnie:
- Jestem Volsus. A ty?
Otworzyłam usta i nie miałam pojęcia co powiedzieć. Skłamać? Podałam mu po prostu rękę i po chwili gdy zdziwił się moim dziwnym zachowaniem dziewczyna odwróciła się i odezwała:
- Jestem Margaret. Chodź tutaj, musisz mi pomóc. Jak ma na imię ten chłopak?
- Jayden.
Odpowiedziałam cichym i zmęczonym głosem. Ruszyłam się w  ich stronę gdy Jayden zaczął się poruszać i otworzył oczy:
- Abbie?! Abbie?! 
Podbiegłam do niego jak najszybciej , ukucnęłam przy nim, pogłaskałam po ręce i w pośpiechu odpowiedziałam:
- Jayden, kochany jestem przy tobie. Jesteśmy cali.
- Gdzie jesteśmy?
Odpowiedział szeptem z wycieńczonym głosem. Spojrzałam się w górę na tych chłopaków, mieli dziwne miny. Volsus spytał się:
- To ty jesteś tą wnuczką Menteusza?
- Tak. Ale to teraz nie ważne. Gdzie jesteśmy?
Zdziwili się a Marks nawet się trochę zawstydził. Wygadywał przy mnie takie bzdury. Było to okropne ale nie będę tego przecież brała do serca. Wszędzie są plotki. Margaret zdenerwowana powiedziała:
- Las Flosji. Jakieś dziesięć kilometrów od zielonych równin.
Aż ciarki przeszły mi po plecach gdy usłyszałam ponownie tą nazwę i od razu przypomniało mi się co tam strasznego zaszło. Położyłam głowę Jaydena na swoich kolanach i zmartwiona wpatrywałam się w niego. Otworzył ponownie oczy, spojrzał na mnie i uśmiechnął się:
- Przepraszam Cię, za tą kłótnię.
- Cicho bądź. To wszystko moja wina, przepraszam że Ciebie nie posłuchałam i chciałam jechać do Mormendi i zaufałam mu i..
Pokiwałam głową. Spojrzałam na niego ponownie on złapał moją dłoń i powiedział:
- Martwiłem się o Ciebie. 
Wtedy Margaret powiedziała:
- Musi się położyć. Pomożecie mi?
Wszyscy razem zanieśliśmy go do łóżka do chaty obok. Pożegnałam się z nim ucałowałam w policzek i powiedziałam 'Dobranoc'. Był taki zmęczony, że od razu usnął. Posiedziałam jeszcze trochę przy nim i wyszłam na zewnątrz. Margaret gdzieś poszła z Marksem i zostałam sama z Volsusem. Spojrzał na mnie. Chciał coś powiedzieć ale spuścił głowę. Usiadłam na pieńku drzewa i zaczęłam rozmowę:
- Nie mam pojęcia kim jesteście. Chyba nie Niebioszczanami.
- Pewnie, że nie.
Odpowiedział bez chwili zastanowienia. Spojrzał na mnie swoimi wielkimi zielonymi oczami i dodał:
- Jesteśmy z plemienia niebieskich. Opowiadał Ci ktoś kiedyś o nich?
Postanowiłam nie kłamać:
- Tak.
- Pewnie wiesz, że jest nas bardzo mało i musimy żyć w ukryciu.
- Przecież, nie różnicie się od niebioszczan w żaden sposób. Więc nie możecie ukrywać swojego pochodzenia przed innymi?
- Nie rozumiesz. To nasza kultura, nasze obyczaje, tradycje. Nie porzucimy ich, nigdy.
Uśmiechnął się i dodał:
- A ty jesteś ziemską niebioszczanką, tak?
O matko. Musiałam to powiedzieć:
- No właśnie.. nie całkiem.
- Jak to?
Zdziwił się. Wystraszył? Sama nie wiem:
- Dzisiaj odkryłam swoje prawdziwe pochodzenie.
Oddalił się ode mnie. Co było dziwne. I spytał:
- Chyba nie pochodzisz z Mormendi?
Wystraszył się. Widocznie na prawdę mormendowie zrobili im nie lada krzywdę. Musiało coś strasznego się wydarzyć. Spojrzałam się na niego, uśmiechnęłam i odpowiedziałam na jego pytanie:
- Oczywiście, że nie.
Zaśmiał się i uspokoił.
- Wystraszyłaś mnie.
Dodał z uśmiechem na twarzy. W ten czas szybkim krokiem przyszła Margaret ze strachem w oczach:
- Wracamy.
Volsus spojrzał na nią i spytał się:
- Dokąd? Teraz?
- Tak. natychmiast. Zabieramy dziewczynę i chłopaka. Musimy uciekać. Jak najszybciej. Najlepiej w głąb lasu, tam nikogo nie znajdą.
Uciekać? Przed kim? Przecież mormendowie od kilku lat mają zakaz wstępu do Niebios, tak tłumaczył mi Jayden. Czyżby coś się zmieniło? Dziadek na pewno by na to nie pozwolił. Coś musiało się stać. Zapytałam wystraszona:
- Dlaczego?
Wtedy przyszedł Marks i razem z Volsusem pomogli wstać Jaydenowi i pomogli mu wyjść z chaty. Marks spojrzał na mnie i zawołał:
- No chodź!
Spojrzałam na Margaret, ona na mnie i krzyknęła:
- Idź, później Ci to wytłumaczę!
Ze względu na Jaydena poszłam za nimi w głąb lasu. Nie miałam wyjścia. Nie znałam tej okolicy, ale przed kim uciekaliśmy? Lub przed czym? nie miałam pojęcia, bałam się.

wtorek, maja 22

Nie warto się śpieszyć

***

Pluton celując we mnie różdżką zaśmiał się podle. Spojrzał na mnie:
- On mi już nie będzie do niczego potrzebny.
I skierował różdżkę w Jaydena. Łzy same napłynęły mi do oczu, sama nie wiem dlaczego momentalnie zaczęłam płakać. Głośno krzyknęłam:
- Nie! 
Odwrócił wzrok. Uśmiechnął się:
- Zostaw go, rozumiesz?
Odpowiedziałam pewna siebie stanowczym głosem. Łzy nie przestawały mi lecieć. Poczułam na swojej bladej skórze krople wody, oboje spojrzeliśmy w górę.. deszcz. Na Niebiosach deszcz? W tej porze roku? I to tak gwałtownie? Poczułam jak mój odcień skóry zmienia się pod wpływem kropli deszczu na niebieski. Wiedziałam, że to nie jest przypadek. Pluton patrzał na mnie przerażonym wzrokiem momentalnie skierował różdżkę na mnie i wypowiedział zaklęcie: ' erit Sit pulverem aeterno'. Nie zapomnę nigdy tej chwili. Ten błysk magii,  czułam, że to jest już koniec. Zamknęłam oczy i.. nic. Nie doznałam żadnego bólu. Otworzyłam oczy a Pluton stał tak przestraszony, że nie wiedział co zrobić. Jednak miałam przeczucie, że już obmyśla plan. Spojrzał się na mnie, uśmiechnął się tak podle, że wiedziałam że stanie się coś złego. Podniósł różdżkę do góry i zapytał:
- Boisz się? 
Spojrzał się teraz na Jaydena, na mnie i już czułam strach. Zabije go.. to przyszło mi na myśl. Postanowiłam uratować go i  zrobiłam krok w przód. Pluton skierował różdżkę na niego:
- Jeszcze jeden krok, jeden ruch a zapomnisz o swoim przyjacielu.
Wiedziałam, że albo on albo ja. Miałam się już poddać. Deszcz nadal lał. Błyskawice zaczęły pojawiać się na niebie. Czułam się teraz silna, potężna. Łzy leciały mi po twarzy cały czas. Spojrzałam na Jaydena miałam już powiedzieć Plutonowi, żeby zabił mnie, lecz on otworzył oczy. Jayden spojrzał na mnie swoimi niebieskimi oczami na które spadały mokre pasma włosów i poruszał ustami jak by chciał powiedzieć 'chciej bardziej'. Spoglądał się na mnie cały czas jak bym tylko ja była jego nadzieją. Na początku go nie zrozumiałam, jednak potem przypomniała mi się ostatnia nasza lekcja przed tym wydarzeniem. Gdy Jayden uczył mnie, że dawno temu na Niebiosach żyły dwa ludy. Niebiescy i Niebioszczanie. Żyli w zgodzie. Oboje dorównywali swoim siłom, jednak Niebiescy posiadali niezwykłe siły, każdy inną. Mówił mi, że do tego czasu gdzie nie gdzie jeszcze żyją Niebiescy.  Jednak jest ich strasznie mało. Siły bowiem odziedziczają tylko te dzieci, których rodzice pochodzę wyłącznie z plemienia niebieskich. Mój ojciec i matka musieli wywodzić się z tego plemienia. Teraz wszystko rozumiem. To moje łzy wywołały deszcz a on  zmienił moją skórkę na niebieską. Teraz muszę tylko odnaleźć swoją moc. I mam na to niespełna minutę. Cały czas powtarzałam w myślach słowa Jaydena ' Chciej bardziej, chciej bardziej '. 
Zrozumiałam.... Otworzyłam oczy spojrzałam na Plutona i uśmiechnęłam się chamsko. Spojrzałam na drzewa i na ich liście i w myślach zaczęłam pragnąć aby zaczął unosić je wiatr. I tak co raz bardziej. I bardziej.
Zamknęłam oczy i poczułam dotyk łagodnego i ratującego mnie wiatru. Wiatr stawał się co raz silniejszy.. liście zaczęły wariować. Unosiły się nad powierzchnią tak, że nie dało się nic zrobić. W dodatku zaczęłam przywoływać silniejszy wiatr, w myślach. Momentalnie łagodny wietrzyk zmienił się w huragan. Nie widziałam wcale Jaydena a Pluton trzymał się mikrówki z  przerażoną miną. Na mnie wiatr nie robił wrażenia. Mogłam poruszać się swobodnie. Cała zalana łzami i przemoknięta zaczęłam szukać Jaydena i wreście zauważyłam go. Podbiegłam natychmiastowo, odgarnęłam mu mokre pasma włosów z twarzy i powiedziałam szeptem:
- Dziękuje.
Jayden podniósł ostatnimi siłami powieki i powiedział:
- Abbie, pomóż mi wstać i wynieśmy się z stąd. 
Pokazał ręką na rumaka stojącego w oddali. Ucałowałam go w czoło i odpowiedziałam mu z uśmiechem na twarzy:
- Tak się bałam.
Pomogłam mu wstać i zaprowadziłam go na rumaka. Był strasznie ciężki i cały poobijany. Wsiedliśmy na niego i ruszyliśmy w stronę zamku. Deszcz cały czas lał. Jayden powiedział mi na ucho siedząc z tyłu:
- Możesz już to wszystko odwołać.
Tak też zrobiłam. Przestałam płakać, choć na początku nie mogłam tego uczynić. Było to strasznie trudne. Pomyślałam więc sobie, że uratowałam Jaydena, odnalazłam dziadka.. jakoś się udało. Później w myślach zaczęłam powtarzać sobie ' niech wszystko wróci do stanu poprzedniego '. Powoli moja skóra zmieniała kolor, deszcz i wiatr również ustał. Zrozumiałam, że jedynym osobą na Niebiosach, którym mogę ufać są Jayden i mój dziadek i że warto być cierpliwym ;)

***



poniedziałek, maja 14

Zaufaj intuicji

***

Czekała mnie poważna rozmowa z władcą pragnącego mojej śmierci. 
Musiałam się z nim spotkać. Dla dobra całego królestwa. Dziadek powiedział mi całą prawdę. Dowiedziałam się, że moja matka była wielkim zagrożeniem dla Piry. Dlatego władcy Mormendi chcieli się mnie pozbyć. Wciąż do końca nie wiem dlaczego. Wiem jednak, że moja matka poświęciła dla mnie swoje całe życie. Traci siły, duszę, moc. I to wszystko dla takiej małej dziewczynki? Musiałam być dla niej ogromnie ważna.. Dlaczego nie poznała mnie przed pałacem? Wychowywała mnie dwa lata, najważniejsze dwa lata w moim życiu. Na widok jej nic nie poczułam, żadnej tęsknoty, miłości.. wciąż nie wiem dlaczego.
Szłam przed siebie, nie zważając czy idę w dobrą stronę. Nagle dosłownie kilka metrów przede mną przeleciało coś, czego nie potrafię wytłumaczyć. Było podobne do karety ziemskiej, ale co to było takiego? Zrobiłam ze strachem kolejny krok i przede mną zatrzymała się ta kareta. Otworzono drzwi.. więc wsiadłam. Zapytałam się uprzejmie:
- Dzień dobry, jeżeli mogę wiedzieć to co to takiego?
Może to pytanie nie było odpowiednie, ale co miałam innego zrobić. Po kilku sekundach kierowca odwrócił się i zaśmiał:
- Witaj młoda damo. Widocznie nie jesteś stąd. Skąd pochodzisz?
Nie spodobał mi się jego uśmiech, jednak był nieziemsko przystojny. On też wyglądał jak by nie był stąd. Miał Granatowo niebieskie włosy i czarne jak smoła oczy. Nie widziałam tutaj nikogo podobnego:
- Zgadza się, pochodzę..
W tym momencie ugryzłam się w język. Jayden tłumaczył mi, że niebioszczanie mogą źle zareagować gdy dowiedzą się, że pochodzę z Ziemskiej planety. Zauważyłam zdziwienie i zdenerwowanie na twarzy tego młodego kierowcy. Domyślił się, że coś kręcę? Zresztą:
- Czy to ważne?
Odpowiedziałam bez chwili namysłu. Bałam się, że wyrzuci mnie z tej śmiesznej taksówki. Uśmiechnął się do mnie i powiedział:
- Masz rację, nie jest ważne. W końcu jestem tu tylko od kierowania mikrówką.
- Przepraszam, to nazywa się mikrówka? Mi wygląda na taksówkę.
Zaśmiałam się, ale po chwili dotarło do mnie co powiedziałam. Zdradziłam swoje pochodzenie.. ehh jestem głupia:
- Ziemia, planeta ziemia. teraz już wszystko wiem.
Zaśmiał się. Wydał mi się sympatyczny. Jednak Jayden mylił się. Muszę chyba zapomnieć o jego radach. Mówił zawsze, że kierowcy taksówek wyglądają przeważnie tak samo. Czarnowłosi o dużych brwiach. On w ogóle mi się nie nadawał na ' taksówkarza '. Co się będę martwić:
- Wie pan.. mam małą prośbę, bardzo ważną.
Uśmiechnął się ponownie i dodał:
- Ja pan? Mów mi Pluton. W końcu między nami jest nie wielka różnica wieku.
- Racja.. jestem Abbie. 
Podałam mu rękę. Z uprzejmości. On również uścisnął mi dłoń. Był niezwykle silny, od razu go polubiłam:
- Słucham twojej prośby Abbie.
- Więc.. jak Ci to powiedzieć. Chciałabym dotrzeć do gór Nadziei. dasz radę?
Uśmiechnął się trochę zdziwiony:
- Do morza Nieszczęść? To szmat drogi, bardzo trudnej.
- Sporo zapłacę.
Zapomniałam, że tutaj nie ma pieniędzy. Po prostu chyba za bardzo jestem oszołomiona jego wyglądem:
- przepraszam, przepraszam. Jestem rozkojarzona.
Spuściłam głowę ze wstydu. On odwrócił się i odpalił taksówkę, znaczy mikrówkę. Ruszyliśmy w trasę. Zapadła cisza a ja obserwowałam z zachwytem krajobrazy Niebios. Wszędzie dokoła było tak pięknie, że żałowałam, że mikrówka jedzie tak szybko. Z prawej strony ciągnął się wysoki zielony las z przebłyskiem czerwieni i błękitu. Był pełen bujnej roślinności, szczególnie dominowały tam tulipany czerwone i bez o kolorze niebieskim. Cały obszar porastały wielkie zielone drzewa podobne do brzozy jednak pnie były całe koloru białego. Ze środka lasu dochodziły przepiękne śpiewy syren. Dziadek opowiadał mi, że w głębi znajduję się wielkie jezioro pełne syren i żółtych lili. Musiało być tam pięknie. Plutan zapytał mnie się po chwili:
- Na co tak spoglądasz?
- Zachwycam się okolicą. Ten las jest przepiękny, a te góry po lewo, porośnięte śmiesznymi krzewami o pomarańczowych listkach.. po prostu cudo. Zakochałam się. 
Uśmiechnęłam się do niego. On odwzajemnił uśmiech i powiedział:
- To nic w porównaniu do morza nieszczęść. 
Uśmiechnął się do mnie z rozmarzoną miną i dodał:
- Muszę ci powiedzieć, że trudno jest je rozpoznać. Na granicy niebiańskich królestw znajduję się góry Nadziei oraz trzy wielkie jeziora. Jedno jest właśnie nim. Każde jest tak podobne, że trudno je rozróżnić. Wiesz jak przechodzi się przez granicę?
Nie miałam pojęcia. Zrobiłam krzywą minę. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się i dodał:
- Wszystko rozumiem. Mogę Ci opowiedzieć?
- Tak, bardzo proszę!
Uradowana od razu się zgodziłam:
- Słuchaj Abbie, aby przedostać się na przykład do Mormendi, musisz odnaleźć Morze Nieszczęść. Aby je rozpoznać musisz znać odpowiednie zaklęcie.
Właśnie w tym momencie przypomniała mi się lekcja z Jaydenem, który tłumaczył mi to zaklęcie, niestety nie mogłam sobie go przypomnieć, lecz nie chciałam Plutonowi przerywać. Dziwne imię, prawda? Pluton mówił dalej:
- Wypowiesz je, zaklęcie zaprowadzi Cię do tego morza i wtedy musisz się w nim zanurzyć. Cała, prawie tonąc. Dlatego jest to takie niebezpieczne. Tylko doświadczone osoby dają radę przejść, a ty mi na taką osobę nie wyglądasz.
Ale jest spostrzegawczy. Jestem tutaj od roku, ponad to nie znam całych Niebios, nie pamiętam wielu zaklęć i nigdy nie miałam poważnego starcia z wrogiem:
- Masz szesnaście lat?
Skąd on to wie? Ta sytuacja robi się coraz bardziej dziwna:
- Zgadza się. Nie skończone.
Uśmiechnął się, odwrócił i kierował dalej. Miałam teraz chwilę dla siebie. Musiałam dokładnie przemyśleć, co wybrać. Każda osoba w wieku szesnastu lat musi wybrać swoje stałe zamieszkanie. Ziemia czy królestwo niebiańskie. Miałam wielki dylemat. Kocham całą sobą Niebiosa i mojego dziadka. Uwielbiam spędzać czas z Jaydenem. Znów na  Ziemi są moi opiekunowie, moja kochana przyjaciółka. Gdy wybiorę Niebiosa zniknę z pamięci ludzi mieszkających na Ziemi i odwrotnie, a ja nadal to wszystko będę pamiętać. Strasznie trudna decyzja. 
Zaczęłam się niecierpliwić. Myślałam, że to będzie chwila:
- Wybacz, to aż tak daleko są te góry Nadziei?
Zaśmiał się i spoglądając w lusterko odpowiedział:
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo.
Jestem osobą niecierpliwą, podobno mam to po ojcu. Zresztą nie mogę tego potwierdzić. Zaczęłam się okropnie nudzić, ponieważ jechaliśmy przez wielkie równinne tereny, na których nie rosło nic innego tylko trawa. Zauważyłam, że Pluton zaczyna mi się przyglądać. Kolejne jego dziwne zachowanie. Jednak Jayden nigdy nie wspominał mi o takich równinach. Przez nie chyba nie jedzie się do Morza Nieszczęść. Zdenerwowałam się i wyczułam zagrożenie. Moja intuicja podpowiadała mi abym uciekała stąd jak najszybciej. Nie wytrzymałam:
- Na pewno jedziemy w dobrą stronę?
Zauważyłam, że zaczął nerwowo się poruszać. Jego twarz nie była już taka przyjemna jak wcześniej, jego urok osobisty jak by wyparował i wtedy poczułam wcześniej nie towarzyszące mi uczucie. Lęk, strach, niepewność. Sama nie wiem jak to nazwać. Dosłownie po paru sekundach momentalnie zahamował:
- Abbie Boscawen. Córka Menteusza I, króla Niebios, oprócz Mormendi. Wysoka blondynka o ślicznych oczach i młodziutkiej twarzy. Szesnastolatka z Ziemi. Wszystko się zgadza, prawda?
Moje serce zaczęło bić szybciej. Zaczęłam nerwowo przemieszczać się po tylnich siedzeniach tej głupiej mikrówki. Poczułam strach przeszywający moje ciało:
- Zaufałam Ci.
Na jego twarzy ukazało się zdziwienie i zafascynowanie:
- Nie uczono Cię, jak wyglądają taksówkarze? Komu wierzyć? I że nigdy nie mówi się prawdy? Kochana, tutaj górują czary, nie jak na Ziemi.. policja, strach, więzienie. Tu wygrywa najlepszy, rozumiesz?
- Czego ode mnie chcesz?
Zapytałam nerwowo. Zauważyłam, że drzwi są otwarte. Ucieszyłam się, lecz próbowałam tego nie ukazywać. Moja intuicja mnie nie zawiodła, po raz pierwszy:
- Wybierałaś się do wszechmocnego Diremora, prawda? Nawet nie musisz potwierdzać. Pewnie wiesz, że jesteś od niego potężniejsza. Może w przyszłości tak, ale teraz jesteś za mało doświadczona. Cóż z tego, jeżeli zaraz umrzesz.
- Nie mógł tego zrobić osobiście, tylko wynajmował jakiś gburów?
Zdenerwował się i to konkretnie:
- Jeszcze śmiesz mnie obrażać? Mam dwadzieścia pięć lat a ty zaledwie szesnaście. Więc nie pozwalaj sobie.
- Nie rozumiem tutaj czegoś.
- Wiesz dlaczego twoja matka umiera? Bo w wieku szesnastu lat przejmiesz jej moc. Diremor chciał tego uniknąć po przez uwięzienie Cię na Ziemi, ty jednak wróciłaś. Stajesz się silniejsza, jeszcze kilka lat prac nad twoimi umiejętnościami i możesz dorównać jego siłom. To się jednak nie stanie, postanowił Cię zabić. Przed szesnastymi urodzinami.
- W takim razie, mama odzyska moc i pokona go.
To było logiczne, chyba:
- Nic nie rozumiesz.
Zaśmiał się podle. Coś działo się z mikrówką odwrócił się i wtedy wybiegłam z taksówki jak najszybciej! Biegłam przed siebie.. ile miałam sił w nogach usłyszałam tylko odgłos trzaskających drzwi i wtedy usłyszałam głos mojego przyjaciela, stanęłam, odwróciłam się i ujrzałam Jaydena walczącego z Plutonem. Nie mogłam zostawić go samego. Nie wybaczyła bym sobie tego. Zawróciłam i pobiegłam w ich stronę, wyjęłam różdżkę z kieszeni, jednak Pluton był szybszy...

~ ..ciąg dalszy nastąpi

***

sobota, maja 12

Kłótnia

***

Po rozmowie z dziadkiem nie wiedziałam już komu ufać.
Jedynym oparciem dla mnie był Jayden. Stał przed wejściem do sali gościnnej. Gdy usłyszał moje zbliżające się kroki, odwrócił się, uśmiechnął i podszedł. Stanął na przeciwko mnie i powiedział:
- Przepraszam.
Nie spodziewałam się takiego przywitania. Byłam nadal oszołomiona  wyznaniem dziadka. Spojrzałam się na niego, otworzyłam usta.. jednak nie potrafiłam wypowiedzieć żadnego słowa i opuściłam głowę:
- Abbie, dowiedziałem się o tym kilka dni temu. Myślałam, że Meteusz powiedział Ci to dużo wcześniej. Nie chciałem Cię martwić tym, że Twojej mamie grozi takie niebezpieczeństwo.
Zawiodłam się trochę na nim. Ufałam mu, myślałam, że on mi też, że informuje mnie o wszystkim, że jest ze mną szczery. Odpowiedziałam po chwili namysłu:
- Dlatego Diremor chciał się ze mną spotkać.
Podniosłam głowę i zauważyłam zdziwienie na twarzy Jaydena. Był zaskoczony i chwilę zamyślony:
- Co ty mówisz? Chyba nie chciałaś iść na to spotkanie?
- Nie będziesz mówił mi co mam robić.
Wiem, może przesadziłam. Ale nie lubię się podporządkowywać. Przemyślałam tą sprawę bardzo dobrze i nie mam zamiaru zmienić zdania, w dodatku po rozmowie z dziadkiem. Moje życie zaczęło się sypać. Miałam jedyne 2 miesiące na wybór miejsca dalszego życia. Ziemia czy Niebiosa. Moi kochani rodzice mieszkający na Ziemi, czy dziadek, Floses, Jayden i Mika? Nie mogłam mówić na nich rodzice. Oni wychowywali mnie tylko przez 2 lata. Rzeczywiście, to wszystko przez Diremora i jego małżonkę Pirę. Pira była odwrotnością Diremora.. przynajmniej tak nam się wszystkim zdawało. Była piękną fioletowo czarno włosom kobietą o idealnej figurze. Każdy marzył o jej miłości, spojrzeniu, ona jednak wybrała bezdusznego Diremora. Uchodziła za wielkoduszną piękność. Dopiero niedawno ukazała swoją prawdziwą naturę. Jest jeszcze gorsza niż Diremor. Jest egoistyczną osobą myślącą jedynie o władzy i pieniądzach nie zważając na uczucia innych. 
Ona wpadła na pomysł wysłania mnie na Ziemię i uwiezienia moich rodziców do czasu gdy wrócę do Niebios, aby nie mogli wyjawić tajemnicy Diremora. Niespodziewanie Jayden oddalił się ode mnie i powiedział:
- Narażasz swoje życie, nie tylko swoje ale i twojego dziadka. On Cię tak bardzo kocha, że gotów był by oddać za Ciebie swoje życie. Pragniesz tego? Śmierci swojej, dziadka i zarówno całych Niebios?
Trochę miał racji:
- Przez ten rok spędzony w pałacu z Tobą nauczyłam się władać magią.
- Jesteś amatorką! Nie znasz podstawowych zaklęć!
Wydarł się na mnie tak, że aż ciarki poczułam na plecach. Złapał mnie za rękę i pokazał:
- Widzisz, nawet nie zapamiętałaś mglistego zaklęcia. Nie poradzisz sobie z Diremorem. Nawet najwięksi czarownicy nie potrafili go powstrzymać. A ty, roczna uczennica akademii dasz mu radę? To jest nie możliwe. Zabije Cię, a ty nawet nie dasz rady się obronić.
Nie znałam go od tej strony. Tak bardzo mu na mnie zależy? Bez chwili zastanowienia odpowiedziałam:
- Pójdź ze mną.
Chyba źle zrobiłam. Zbliżył się do mnie. Wziął głęboki oddech. Pokiwał głową:
- Ty tam nie pójdziesz, nawet ze mną. Nie teraz, on specjalnie tam chce cię zwabić, aby pozbyć się Ciebie na zawsze. Jesteś osobą, która zagraża mu najbardziej.
Ja? Przed chwilą mówił mi, że jestem nikim w porównaniu do Diremora:
- Poczekaj. Co ty powiedziałeś? Zagrażam mu najbardziej? Czy ja o czymś nie wiem?
- Dowiesz się w swoim czasie, Abbie.
Tego już za wiele. Same tajemnice. Mam już tego dość. Wściekłam się na niego:
- Myślałam, że się przyjaźnimy! 
Już nie wytrzymałam. Cofnęłam się krok w tył. Spojrzałam się na niego rozczarowanym wzrokiem i odeszłam. Słyszałam jak wołał mnie. Nie miałam zamiaru się wracać.. Postanowiłam, że idę do Diremora. W tej chwili, chcę się wszystkiego dowiedzieć, a tylko on nie chce mego dobra i jest w stanie powiedzieć mi prawdę.

***
 

piątek, maja 11

Wprowadzenie


 ***

Musiałam zostać na dodatkowym kółku z fizyki. Nauczycielka zażądała dodatkowej pracy, którą wykonać mam sama. Nienawidziłam nigdy łączyć życia normalnej nastolatki, z życiem niebiańskim. Gdyby ta nauczycielka wiedziała jakie mam problemy, 
nie zakrzątała by mi tym głowy. 
Wkrótce miałam ważne spotkanie z Diremorem, strasznym, potężnym władcą jednego królestwa niebiańskiego. Jako nowy członek tego świata  mam pewne obowiązki.
To wszystko co ostatnio działo się w moim życiu jest sprawką pewnego młodzieńca, który wciągnął mnie w wir niebiańskiej magii i odkrył tajemnice Diremora, 
który chciał zachować ją wyłącznie dla siebie, na wieki.

Tajemnica Diremora nie była zbyt skomplikowana, jednak trudno było ją rozgryść. Ten młodzieniec nazywał się Jayden. Miał sto siedemdziesiąt osiem centymetrów wzrostu 
i piękne niebieskie oczy. 
W łaski Diremona wkradł się podstępem. Udał siostrzeńca jego starego znajomego i zaprzyjaźnił się z królem zła. On za to zdradził mu, że
nie jaka Abbie, blondynka o wzroście metr siedemdziesiąt trzy centymetry z szaro-zielonymi oczami, żyjąca w świecie ludzkim jest zaginioną wnuczką Menteusza. Tą dziewczyną okazałam się ja. 
Odszukał mnie i tak się tu znalazłam.

***

Aby przejść do świata niebiańskiego trzeba było pójść w specjalne miejsce, zwane mglistą windom. Aby w ogóle można było ją zobaczyć trzeba było wypowiedzieć specjalne zaklęcie. Miałam je zawsze zapisane na ręce. Wyglądał jak tatuaż, każdy na Ziemi pytał się co on znaczy, więc tłumaczyłam im, że jest to moje motto w języku starożytnych ludzi ;
' Zawsze możesz być wygranym, nawet na przegranej pozycji '
Udałam się tam dzisiaj. Rodzicom mówiłam, że nocuję u koleżanki. Moi rodzice w ogóle nie wiedzieli o istnieniu tego świata, właśnie dzisiaj miałam dosyć okłamywania rodziców i postanowiłam zażądać wyjaśnienia od dziadka. Poszłam w to miejsce, wypowiedziałam zaklęcie i winda się ukazała. Wybrałam odpowiedni numer '9902556' który chronił świat niebios przed demonami i wrogami zesłanymi na ziemię. 
Znalazłam się już na drodze do pałacu mojego dziadka. Menteusz był niezłą szychą. A tak na prawdę panem całych niebios, oprócz niezależnej Mormendi, którą władał Diremor. Całe niebiosa były piękną zieloną krainą. Porośnięte były puszczami, lasami i błękitnymi liliami. Do pałacu szło się koło wielkich pagórków porośniętych jedynie młodą jasnozieloną trawą, na których niebioszczanie organizowali pikniki. Z prawej strony był wielki błękitny staw, z purpurowymi konwaliami porośniętymi dookoła wody i tego samego koloru liliami. 
Już byłam przed wejściem do pałacu, gdy nagle na białym rumaku podjechał Jayden. Zatrzymał się, spojrzał na mnie i powiedział:
- To ty nic nie wiesz?
To zdanie zabrzmiało dziwnie. Nie byłam tutaj całe dwa tygodnie i miałam być na bieżąco? Spojrzałam się na niego niezrozumiałym wzrokiem:
- Jayden, byłam dwa tygodnie u rodziców. Nie mam pojęcia co tu się działo i co masz na myśli.
Zauważyłam zdziwienie i lęk na jego twarzy. On jednak milczał. 
- Jayden, wytłumaczysz mi co się stało podczas mojej nieobecności?
On nadal milczał, gdy chciałam się ruszyć, spojrzał na mnie i powiedział denerwującym tonem:
- U rodziców? To nie możliwe. Twoi rodzice przyjechali do nas dwa dni temu. Przed chwilą zabrali króla na przejażdżkę po Niebiosach.
Stanęłam jak słup soli przed rumakiem Jaydena. Wszystko sobie przetwarzałam i zrozumiałam, dlaczego rodzice.. przybrani rodzice nic nie wiedzą o tym świecie. Byłam niezwykle zaskoczona i zdenerwowana na dziadka. Nie miałam pojęcia, że żyłam z ludźmi nie spokrewnionymi w żadnym stopniu ze mną.
- Abbie? Abbie?
Usłyszałam swoje imię i po chwili odwróciłam się. Ujrzałam zbliżającego się do mnie mojego dziadka z dwoma nieznajomymi ludźmi. Jayden zsiadł z konia i złapał mnie za rękę. Poczułam się bezpieczna.
Jayden odgarnął mi delikatne włosy z ucha i wyszeptał:
- Proszę Cię, nie krzycz na nich. Najpierw porozmawiaj z dziadkiem. 
Rozumiemy się?
Oczywiście kiwnęłam głową, nie chciałam robić mu przykrości. Podniósł głowę, uścisnął mi mocnej rękę, spojrzał na mnie i uśmiechnął się szczerze. Jayden słynął z niezwykłej cierpliwości i wielkiej inteligencji. Był mądrym dziewiętnastoletnim chłopakiem z niezłym poczuciem humoru. Osoba tak inteligentna wydawałaby się poważna, jednak on jest odwrotnością tego stereotypu. Jayden uważał mnie za młodszą siostrzyczkę, która ma zaledwie, jeszcze nie skończone szesnaście lat i która jest amatorką we władaniu czarami. 
Jednak za tą opiekuńczość tak bardzo go polubiłam. Jayden miał dziewczynę Haris. Była ona czarnowłosą miłośniczką romansów. Czytała je dniami i nocami, z tego powodu miała mało czasu dla swojego wybranka. Oczy miała czarne jak węgiel a włosy długie, wijące się jak rzeka. Oczarowało go to, że miała najpiękniejszy głos w całych niebiosach, piękniejszy od syreny. 
Dziadek z 'rodzicami' byli co raz bliżej, a ja chciałam jak najszybciej uciec stamtąd. Bałam się tego spotkania. O czym miała bym z nimi rozmawiać? W ogóle ich nie znam? Nie mam o nich bladego pojęcia, co lubią, czego słuchają, co czytają.. 
Dziadek podszedł do mnie i przytulił na powitanie:
- Abbie, całe dwa tygodnie bez Ciebie to jak wieczność, moja księżniczko.
Dziadek tak bardzo stęskniony po piętnastu latach rozłąki zawsze witał mnie z takim ciepłem, każdego poranka. 
- Jayden już Ci pewnie wszystko powiedział.
Wszystko? Co znaczy wszystko? 
- Dziadku, nie wiem co masz na myśli.
Wolałam usłyszeć to z ust dziadka. Niech powie całą prawdę. Dziadek spojrzał się na Jaydena ze zdziwioną miną. Jayden tylko poświadczył kiwnięciem głowy, że mam rację. Spojrzałam na dwie osoby z tyłu. Mężczyzna miał grube długie brązowe włosy związane w kitkę. Był ubrany  w staroniebiański strój, jeszcze sprzed piętnastu lat. Natomiast kobieta była wysoką blondynką o brązowych oczach i dość dużych wargach. Włosy miała ścięte do ramion i po wywijane jak by nie czesała ich z miesiąc. Dziadek wyszeptał:
- Jayden, zaprowadź Mikę i Flososa do pałacu. Najlepiej do jadalni dla gości. Poproś kucharki o przygotowanie kolacji dla czterech osób.
Jayden puścił moją dłoń, spojrzał się wymownie na mnie, co znaczyło abym była spokojna i podszedł do nich. Po chwili zaprowadził ich do pałacu. Wiedziałam, że dziadek ma mi coś ważnego do powiedzenia, o czym nie zdążył powiedzieć mi Jayden. Pierwsza ze zdenerwowaniem na twarzy powiedziałam:
-Co to ma wszystko znaczyć? 
- Kochanie, chodźmy do salonu. Wszystko Ci wytłumaczę. 

***